TOM III
WIEDŹMIN

Drżyjcie, albowiem nadchodzi Niszczyciel Narodów.
Stratują waszą ziemię i sznurem ją podzielą.
Miasta wasze zostaną zburzone i pozbawione mieszkańców.
Nietoperz i kruk w domach waszych zamieszkają,
drzewo straci liść, zgnije owoc i zgorzknieje ziarno.
Zaprawdę powiadam wam, oto nadchodzi czas miecza i topora,
wiek wilczej zamieci.
Miasto płonie, wąskie uliczki zieją ogniem i żarem.
Narasta wrzask, odgłosy zajadłej walki, murem wstrząsają głuche uderzenia taranu.
Krzyk, strach.
Obezwładniający, paraliżujący, duszący strach".
Komentarz: „Nieszczęście postąpiło zgodnie z odwiecznym zwyczajem nieszczęść i jastrzębi - wisiało nad nimi czas jakiś, ale wyczekało z atakiem do sposobnego momentu.”
Trzeci tom Wiedźmina a zarówno pierwszy tom serii, która nie pokazuje już
luźnych opowiadań z życia Geralta z Rivii, ale skupia się na ciągu fabularnym,
gdzie główną rolę zaczyna odgrywać podopieczna wiedźmina – Ciri. Tak jak przy
opowiadaniach popadałam w zachwyt i szacunek dla autora, tak tutaj, mój
stosunek do Krwi elfów i początku
czegoś większego można uznać za burzę emocji.
Mimo że w tym tomie nie dzieje
się zbyt wiele, ot zwykłe wychowywanie Ciri, napięta atmosfera między
królestwami oraz czające się niedaleko niebezpieczeństwo, to i tak czytało się
dobrze. Miło było przyjrzeć się Kaer Morhen, w którym urzędują wiedźmini,
zobaczyć choć cząstkę tego jak się wychowywał Geralt i jaki trening musiał
przejść jako dziecko. Wspaniałe okazało się także poznanie w końcu Triss
Merigold, kolejnej pyskatej czarodziejki, która wdziękiem dorównuje Yennefer.
Przyznaję, że w grze była przyjemniejsza, ale w książce nareszcie mogłam
przyjrzeć się, co też dokładnie w jej duszy gra. Nie zabrakło też fragmentów z
Jaskrem, który powinien dostać złoty medal za zdolność do pakowania się w
kłopoty. A prócz tego pojawił się jeszcze wątek z samą Yennefer, która - o
dziwo – wydała się już nie taka oschła i zimna. Mogłabym nawet rzec: pokazała
się z bardziej przyjaznej strony i możliwe, że w tym momencie muszę przyznać,
że ma w sobie pewien urok, który także do mnie przemówił. (A tak bardzo jej
nienawidziłam w dwóch pierwszych tomach). Jednakże jak widać, stosunek do danej
postaci może się zmienić w zależności od sytuacji, w której zostanie pokazana.
Combo Yen i Ciri jest jak najbardziej przeze mnie akceptowane.
„- Co jest pomiędzy tobą a Geraltem, pani Yennefer?
- Tęsknota - odpowiedziała poważnie. - Żal. Nadzieja. I lęk.”
Z reguły nie przepadam za dziećmi
zarówno w prawdziwym życiu jak i w tworach literackich. Ale Ciri już od samego
początku, czyli Ostatniego życzenia,
kupiła mnie swoim ciętym charakterem. Zadziorna, pyskata i jak czasem walnie
jakiś tekst to albo wpadam w śmiech, albo w uznanie za jej spostrzegawczość.
Najlepsza żeńska bohaterka tej serii i już nie mogę się doczekać jak się
rozwinie. Ci, co czytali moje recenzje Ostatniego
życzenia oraz Miecza przeznaczenia,
zapewne zauważyli moją miłość do Geralta - co by nie zrobił ja i tak go
podziwiam oraz zawsze będę stawiać na piedestałach. Dlatego też miałam spory
niedosyt po Krwi elfów, bo mój
ulubiony wiedźmak pokazywał się dosyć sporadycznie. Mało mówił, mało działał –
owszem, dostał swoje pięć minut na statku, lecz to i tak mało! – i tak jakoś
odniosłam wrażenie, że został zepchnięty na drugoplanowość. Jak będzie w
następnej części? Oby lepiej i więcej Geralta!
Jak pisałam wcześniej – zbyt wiele
się nie dzieje i niniejszą część można uznać za przedsionek do większej akcji,
która bez wątpienia się szykuje. Ale z drugiej strony mamy przedstawione
również sporo mniejszych, mniej znaczących wydarzeń, które zostały bardzo
ciekawie ukazane, chociażby taka sprawa ze Scoiatael albo konszachty władców
albo sprawa z luką we wspomnieniach Ciri. Nie dało się nie emocjonować i nie przypatrywać
z zainteresowaniem. Styl Sapkowskiego wciąż na wysokim poziomie i klimat tak
samo zniewalający jak przy poprzednich tomach. Polecam Krew elfów jako kontynuację, a także jako książkę, której
poprzednich części nie trzeba znać, bo rozpoczyna zupełnie nową historię z
uniwersum wiedźmina. Polecam, bo jest się nad czym zachwycać.
„Błędy też się dla mnie liczą. Nie wykreślam ich ani z życia, ani z pamięci. I nigdy nie winię za nie innych.”
Po raz pierwszy czytałam ją chyba w późnej podstawówce na konkurs z polskiego. Potem już na studiach, ale nadal nie umiem do końca się nią zachwycić. Świat jest ciekawy, ale jednak mnie nie porwał. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie - smieszna-nazwa.blogspot.com
Jak nie zachwyca jak zachwyca :D
Usuń