Posy Montague wkrótce skończy siedemdziesiąt lat. Wciąż mieszka w rodzinnym domu w malowniczym Suffolk, gdzie spędziła idylliczne dzieciństwo, łapiąc motyle z ukochanym ojcem., i gdzie wychowywała własne dzieci. Choć z posiadłością wiążą ją cenne wspomnienia, choć ogród, który sama założyła i o który dbała przez ćwierć wieku, rozkwita jak nigdy dotąd, Posy wie, że będzie musiała podjąć trudną decyzję i sprzedać podupadające domostwo.
Freddie, jej pierwsza miłość, człowiek, który pięćdziesiąt lat temu złamał jej serce i porzucił, wyłania się z przeszłości niczym duch. Posy nie jest na to gotowa - zmaga się z finansowymi kłopotami swojego starszego syna, Sama, i z nieoczekiwanym powrotem młodszego syna, Nicka. Nie może zaufać dawnemu ukochanemu. Wkrótce okaże się, że Freddie i jej rodzinny dom skrywają mroczną tajemnicę...
Z twórczości Lucindy Riley najbardziej fascynowała mnie seria o Siedmiu siostrach i byłam święcie przekonana, że jeśli już kiedyś z desperacji nie będę wiedziała, co czytać (obyczajówki to nie mój konik), to wypożyczę właśnie popularne, znane i uwielbiane: Siedem sióstr. Cóż, los tak chciał, a dokładniej babcia, że w moje ręce wpadł Pokój motyli. "Więc czemu nie?" - pomyślałam, przeczytałam i jakoś to przeżyłam.