
Dziewczyny wspólnie próbują dotrzeć do Davisa, syna miliardera, którego Aza poznała kiedyś na letnim obozie. Na pozór niewiele ich dzieli, ale tak naprawdę jest to przepaść.
Aza się stara. Stara się być dobrą córką, dobrą przyjaciółką, dobrą uczennicą, a nawet detektywem, jednocześnie zmagając się z obezwładniającymi lękami i dręczącymi myślami, których spirala coraz bardziej się zacieśnia. (opis z lubimyczytac.pl)
Komentarz: „Zamartwianie to właściwe podejście do życia. Życie jest jednym wielkim powodem do zamartwiania.”
John
Green był fenomenem. Jego Gwiazd naszych
wina podbiła serca milionów czytelników i już wtedy mówiono, że autor nie
da rady napisać czegoś lepszego, czegoś równie oszałamiającego i poruszającego.
I choć Papierowe miasta, Szukając Alaski i 19 razy Katherine były bardzo dobrymi i ciekawymi książkami, to nie
dorównały historii Hazel Grace i Gusa. Od Greena oczekiwano czegoś więcej. I
tak minęło pięć lat. Na świat przyszły Żółwie
aż do końca i potwierdziły dwie rzeczy. Pierwsza, że Green jest dalej w
formie do tworzenia intrygujących powieści z przekazem. A druga potwierdziła,
że raczej nie uda mu się dorównać, a co dopiero pokonać mistrzowskich Gwiazd naszych wina.
Narracja
pierwszoosobowa umożliwia nam wgląd w umysł bardzo specyficznej osoby, jaką
jest Aza Holmes. Dziewczyna z problematycznymi myślami, z którymi nie potrafi
sobie poradzić... Jak Green nam to już wielokrotnie udowodnił – w jego
historiach główny bohater zawsze musi się czymś wyróżniać i to nie pod względem
wyglądu zewnętrznego, lecz charakteru, sposobu myślenia i interpretowania
rzeczywistości. Postaci te zachowują się nieprogramowo, często na przekór
społeczeństwu i gdyby ktoś normalny mógł wejrzeć w ich umysły, dostrzegłby
wiele nadzwyczajności zahaczających o szaleństwo i geniusz. Podobnie jest z
Azą, która zdecydowanie nie pasuje do normalnych, typowych, kliszowych
bohaterów. Chociażby z tego względu, że ma kłopoty z psychiką, a dokładniej z
bakteriami, czającymi się wszędzie, gotowymi do jej uśmiercenia, oraz
negatywnym nakręcaniem się. Co mam na myśli? Aza lubi się nakręcać, czyli
zaczyna maniakalnie myśleć o czymś, co jej nie pasuje lub czego się obawia. Głównie
dotyczy to rany na jej palcu, którą od kilku lat rozdrapuje, dezynfekuje, przykleja
plaster, a potem znowu rozdrapuje, dezynfekuje i tak w kółko i w kółko. Robi
tak, ponieważ nakręca się myślą, że skoro rana jest niezagojona to może dostać się
zakażenie i ją uśmierci. To tylko jedno z jej dziwactw, jednak reszta jest
równie niepokojąca i zastanawiająca jak wiecznie niezagojony palec.
„Ludzie uważają, że pomiędzy wyobraźnią a pamięcią biegnie wyraźna granica, ale tak nie jest. Przynajmniej nie dla mnie. Pamiętam to, co sobie wyobrażam, a wyobrażam sobie to, co pamiętam.”

Może
nie jest to oczywiste, ale Żółwie aż do
końca skupiają się przede wszystkim na bohaterce (w końcu narracja pierwszoosobowa
ze strony dziewczyny myślącej tylko o sobie), zaś na drugim planie jest zagadka
związana z zaginięciem pewnego miliardera, kiełkujący wątek romantyczny i
relacje: przyjaciółka-przyjaciółka oraz matka-córka. Nie przeczę, że
spodziewałam się więcej niewiadomych, szukanie od nitki aż do kłębka i
całkowite skupienie się na kryminalnej tajemnicy, jednak ten wątek stanowił
jedynie tło, które miało umożliwić pokazanie sedna sprawy, jakim jest Aza (i
jej problem…). Nie mam żalu do Greena, bo zostało to dobrze zaprezentowane,
cieszę się, że skupił się na postaci. Sprawa z zaginięciem i jej rozwiązanie
jest banalnie proste – i dobrze, bo podczas czytania pojawia się tyle teorii,
że proste rozwiązanie całkowicie zbija z pantałyku i wywołuje gorzki śmiech.
„Powiedziałabym jej, że nigdy wiele nie rozmawialiśmy ani nawet nie patrzyliśmy na siebie, ale to nieważne, bo patrzyliśmy razem na to samo niebo, co może nawet jest rzeczą bardziej intymną niż patrzenie sobie w oczy. Każdy może na ciebie spojrzeć, lecz spotkanie kogoś, kto widzi ten sam świat co ty, jest zjawiskiem dość rzadkim.”

Żółwie aż do końca niosą jakieś tam przesłanie,
szczególnie na ostatnich stronach, gdzie można wczytać się w różne telefony
zaufania… Książkę uważam za udaną, jest świetnie napisana, przepełniona
niebanalnymi spostrzeżeniami i pytaniami, nad którymi czytelnik się zastanawia.
Główna heroina jest obrzydliwa, męcząca, jednak nie da się ukryć, że też bardzo
intrygująca ze względu na spiralę swoich myśli. I choć Żółwie aż do końca nie są tak mistrzowskie jak Gwiazd naszych wina, zaliczam je do jednych z lepszych lektur,
które przeczytałam w tym roku. Jestem zadowolona z dzieła Greena i mam
nadzieję, że nie każe czekać na kolejne aż pięć lat.
„Zaczynam jednak rozumieć, że życie to nie tyle twoja opowieść, co opowieść o tobie. Oczywiście łudzisz się, że jesteś jej autorem.”
Papierowe miasta, tak strasznie mnie wynudziły, że zniechęciłam się do powieści tego autora...może kiedyś się przełamie i sięgnę po inne jego książki :)
OdpowiedzUsuńA gwiazd naszych wina czytałaś? :3 jesli nie to polecam, nie powinnas sie zawieść ^^
Usuń