Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

piątek, 13 października 2017

"Chemik" Stephenie Meyer

Powiedzmy, że nazywa się Alex. Tożsamość i imiona zmienia jak rękawiczki – pracuje dla amerykańskiej agencji rządowej, która jest tak tajna, że nawet nie ma nazwy. Alex zajmowała się przygotowywaniem substancji pomagających śledczym wydobywać zeznania od podejrzanych. Określenie nowoczesne metody tortur byłoby tu na miejscu.

Po zamachu na życie Alex, w którym ginie jej przyjaciel i zarazem współpracownik, kobieta zaczyna się ukrywać. Po kilku latach zgłasza się do niej kolega z departamentu, powierzając jej kolejne zadanie. Ma wynaleźć broń przeciwko zabójczemu wirusowi, by ocalić miliony amerykańskich obywateli. Czy to zasadzka, czy też rzeczywiście od wyjątkowych umiejętności Alex zależy życie wielu ludzi?

Postanawia zaryzykować i zgodnie z otrzymanymi wytycznymi porywa mężczyznę, który, działając na zlecenie mafii narkotykowej, zamierza wywołać epidemię. Najbardziej wymyślne tortury nie pomagają jednak zmusić rzekomego przestępcy do zeznań – zupełnie jakby był niewinny. Alex zaczyna dostrzegać kolejne nieścisłości w przedstawionej historii. Instynkt podpowiada jej, że prawda może być zupełnie inna. Czy przeczucie jej nie myli? (opis z lubimyczytac.pl)

Komentarz:

Mimo tylu lat wciąż ze szczerym sercem mogę uznać siebie za fankę Zmierzchu jak i Intruza. Obie książki w przeszłości kochałam i nie raz czytałam namiętnie, a obecnie szanuję je za wkład w kształtowanie mojego książkoholizmu oraz wyobraźni. Z tym wielkim respektem, plus nieukrywanym podekscytowaniem, nie mogłam się doczekać nowej powieści Stephenie Meyer, bo wiedziałam jedno: nieważne o czym to będzie, bo i tak to kupię i przeczytam. Dlatego gdy okazało się, że jest to thriller o specjalistce w torturach, pomyślałam, że lepiej być nie może. Nowy gatunek, nowa historia, zobaczmy co też ta Meyer uczyniła…


Cóż, uczyniła zgrozę. Horror! Masakrę! I piszę to wszystko jako negatywne odczucia, bo bez dwóch zdań Chemik Stephenie Meyer jest klęską. Lecz może zacznijmy od początku, czyli od momentu, kiedy to wszystko wydawało się jeszcze ciekawą opowieścią. Mamy pierwsze rozdziały, poznajemy tajemniczą bohaterkę, która co jakiś czas musi zmieniać imię i miejsce swojego pobytu. Co noc przygotowuje się na niespodziewane ataki, zawsze jest zaopatrzona w trucizny i inne niebezpieczne narzędzia oraz nie brakuje jej czujności i podejrzliwości, gdy chodzi o zbliżenie się do obcych ludzi. Alex, bo tak głównie będzie nazywała się w tej historii, jest kobietą realistką, trzeźwo myślącą, zawsze przygotowaną na nieprzyjemne okoliczności, planującą kilka dni do przodu, nieufną, wyrachowaną, nie ukazującą zbytnio swoich emocji i inteligentną chemiczką, która może powalić dorosłego faceta w kilka sekund w zależności od specyfiku, jaki mu poda. Kobieta niebezpieczna. Z mroczną, niebezpieczną przeszłością, która ją ściga i w końcu dogania, przedstawiając jej niezwykle atrakcyjną ofertę. Alex musi po prostu przesłuchać jedną osobę, która jest związana z przygotowywanym przez szajkę złoczyńców zamachem chemiczno-biologicznym. Tylko że przed akcją i w jej trakcie Alex zaczyna mieć wątpliwości: czy aby na pewno chodziło o tego faceta... I stop. Najciekawiej było do chwili, kiedy pojawia się osoba trzecia, zostaje wyjaśnione kim ta osoba jest i ogólnie dostajemy rozwiązanie całej zagadki związanej z intrygą. Tak, dostajemy rozwiązanie po mniej więcej stu pięćdziesięciu stronach! A co z tymi pozostałymi czterysta dwudziestoma?! To jest całkowita udręka.

I powiem tak: spodobała mi się kreacja głównej bohaterki, która trzymała się swoich zasad i działała logicznie. Alex jest postacią przemyślaną, która nie wkurza swoim zachowaniem, nawet jeśli zachodzą w niej powolne zmiany. Cieszę się, że chociaż ona okazała się tym elementem powieści, który zyskał moją sympatię i jej nie stracił. (Czas wyznać, że chyba jedynie ze względu na nią przeczytałam Chemika do ostatniej strony). Niestety trzeba też przyznać, że od początku, od pierwszego rozdziału, natrafiłam na barierę – w tym sensie, że czytało się ciężko. Zero polotu, zero ciekawych opisów, czułam się tak jakbym miała do czynienia z surowym sprawozdaniem. I od razu dodaję: tak, karkołomnie się to czyta do samiutkiego końca. Fatalnie. Beznadzieja. Nie wiem, czemu chciało jej się to pisać, bo mnie zdecydowanie nie chciało się tego czytać. Tym bardziej, że akcja była tak nudna, tak schematyczna i tak przewidywalna, że szkoda oczu, czasu i pieniędzy, by w ogóle zainteresować się niniejszą książką.

Jak już wspomniałam wcześniej, po wyjaśnieniu intrygi czterysta stron jest zwykłym przygotowywaniem się do działań i w większości skupiamy się na relacjach między bohaterami. Nie mówię, że to jest złe – kształcenie i dojrzewanie uczuć między dwoma osobami jest iście interesującym wątkiem i widać, że Meyer głównie o to chodziło, kiedy zabierała się za pisanie tego thrillera – o kolejną wspaniałą historię miłosną. Tylko tym razem: ona jest bestią, a on pięknym (podobnie jak w Intruzie). I fajnie byłoby gdyby ten związek jakoś poruszył czytelnika, targnął jego emocjami, ale nie. Mamy zwykłe podchody, które potwierdzają dwie święte prawdy: Alex nie nadaje się do związku z kimkolwiek, a facet, który do niej startuje jest rozmiękłymi kluchami, które zachowują się idiotycznie i wpakowują wszystkich w tarapaty. Nie oczekujcie żadnego: och… i ach…, ani wzruszeń na widok tej dwójki, bo jest to zwyczajnie nijakie.

W ogóle jeśli spojrzymy na to wszystko ze strony: thrillerowej, to pozostanie nam skomentowanie tego jednym słowem – schemat. Prócz głównej bohaterki, która daje czadu i genialnego psa Einsteina, nie mamy tu nic nowego. Powielane sceny, które mogliśmy już spotkać w wielu oklepanych filmach akcji, pojawiają się tutaj w ogromnej ilości. Z tej przyczyny nudziłam się straszliwie, ponieważ wiedziałam, co się kolejno stanie. Przewidziałam te nieszczęsne zwroty akcji i nic nie było dla mnie zaskakujące.

Podsumowując to, co spodobało mi się w tej strasznie nużącej powieści, to zdecydowanie: Alex za bycie świetną główną bohaterką, która jako jedyna myślała najlogiczniej, pies Einstein, bo wiedział co robić lepiej niż ludzie, potyczki słowne dwóch postaci, choć czasem wydawały się wymuszone, przygotowanie przez autorkę szczegółów związanych z bronią, chemią oraz wyszkoleniem wojskowym i ogólnie zadbanie o szczegóły, żeby cała ta monotonna książka miała ręce i nogi (o dziwo, wszystko się tutaj trzymało kupy). To, co zasługuje na porządne skarcenie: schematyczność, pisanie bez polotu, nudna akcja, bezemocjonalny wątek miłosny, zero zaskoczeń, NUUUDA. Jeśli tak jak ja wciąż kochacie Zmierzch i Intruza to nie róbcie sobie krzywdy i nie czytajcie Chemika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lubimy czytać

Moja lista blogów