TOM II SUMMONER. ZAKLINACZ

Komentarz:
Ponad
rok temu miałam okazję zapoznać się z hitem Wattpada – Summonerem częścią pierwszą – książką, która opisywała świat
fantasy budowany na schematach i powielanych motywach (te podobieństwa do
Tolkiena oraz Eragona), acz
wprowadzała od siebie również coś świeżego, nowego, co fascynowało czytelnika i
wciągało go w dalsze czytanie. Podobnie jest z kontynuacją – ciągle ma się
wrażenie, że „ale to wszystko już przecież było”, a także: „ciekawe, w jakim
kierunku to pójdzie”.
Tom
pierwszy skończył się w bardzo krytycznym momencie, który pamiętałam doskonale
po tej rocznej przerwie – Fletcher w opałach. Tak to właśnie wyglądało i od
tego się zaczyna Wyprawa. Główny
bohater spędził rok w celi, by w końcu stanąć przed sądem i odpowiedzieć za
swoje winy… I tu się zaczęło trochę pod górkę, bo jak wszyscy wiedzą: sztuką i
talentem jest napisanie w kontynuacjach, co się takiego zdarzyło poprzednio. W
tym przypadku – przywołanie zbrodni bohatera, które pamiętałam jak przez mgłę,
ale na szczęście autor podołał i przypomniał niesnaski bogatego smarkacza oraz
naszego zaklinacza. Gorzej zrobiło się później, kiedy na scenie pojawiały się
stare postaci i były wspominane wydarzenia, których prawie w ogóle nie
kojarzyłam. Jednak i tym razem autor wykazał się odpowiednimi umiejętnościami,
by w sposób zrozumiały, nienachalny i naturalny przywołać w pigułce zdarzenia z
pierwszej części. Dlatego pod tym względem należą się ogromne plusy.

Co
się tyczy drugiego wątku, który skupia się na wysłaniu czterech drużyn
dzieciaków do stolicy wrogich orków to… cóż… czy tylko ja widzę w tym ogromną
nieodpowiedzialność dorosłych? Czy tylko mnie dotknął absurd tej sytuacji? No,
ale dobrze, załóżmy, że mi to nie przeszkadzało. Zatem Fletcher i inni
zmierzają do gniazda orków, by osłabić armię tamtych, jednak nie spodziewają
się, że podczas podróży zdarzy się wiele nieoczekiwanych wydarzeń… Przyznaję,
że od tego momentu, w którym postaci są już w dżungli i zmierzają do punktu
docelowego, zaczęło mnie diabelnie wciągać. Summoner
ma to do siebie, że rozkręca się zawsze gdzieś w połowie i wtedy nie można się oderwać
od czytania oraz przechodzi się przez te wydarzenia w błyskawicznym tempie.
Naprawdę fascynujące było przyjrzenie się całej ekspedycji i rozkminianie kto
jest zdrajcą – do końca nie byłam w stanie odgadnąć, kto próbował zamordować Fletchera,
więc intryga iście niecna i dobrze skonstruowana! Przyznaję, że było
emocjonująco, cieszę się, że wątek romantyczny dopiero się naradza i nie
odgrywa najważniejszej roli oraz uważam za plus wprowadzenie nowych postaci,
które da się polubić. Poza tym znowu otrzymaliśmy zakończenie, które wkurzy
niejednego czytacza, ale na szczęście premiera trzeciego tomu już nastąpiła. Dlatego
nie mogę się doczekać, by zobaczyć dalsze perypetie młodych zaklinaczy.
Bohaterowie
nie zrobili na mnie aż takiego wrażenia jak w poprzedniej części, ale dobrze
było przyjrzeć się relacji Fletchera z salamandrą oraz tej głównej paczce
przyjaciół. Jedynym czego nie mogę zdzierżyć to to, że autor poskąpił w
opisywaniu emocji, które dręczyły naszych bohaterów. Fletcher zachowywał się dość
normalnie jak na nastolatka, który przez rok był zamknięty w ciasnej, zimnej
celi i jego zachowanie powinno być jakieś bardziej skrajne, a nie – dostajemy chłopaka,
który działa mechanicznie i zachowuje się jakby był wykuty ze skały. Pod
względem psychologicznym głównego bohatera Taran Matharu z leksza zawalił.
Ogólnie
rzecz biorąc Wyprawa nie jest złą
książką, a seria Summoner mimo
schematów jest naprawdę wciągającym czytadłem, które potrafi pokazać coś
świeżego i odkrywczego. Dobrze się czytało, w drugiej połowie zrobiło się bardziej
wciągająco, zakończenie nakłania do dalszego poznawania przygód Fletchera i
myślę, że warto zajrzeć, jeśli lubi się klimaty fantastyczne. Podsumowując Wyprawa zapewniła mi dobrą przygodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz