TOM
III
Trzecia
wojna światowa starła ludzkość z powierzchni Ziemi. Planeta opustoszała. Całe
miasta obróciły się w proch i pył. Przestał istnieć transport, zamarła
komunikacja. Radio milczy na wszystkich częstotliwościach. W Moskwie przeżyli
tylko ci, którzy przy wtórze syren alarmowych zdążyli dobiec do bram metra.
Tam, na głębokości dziesiątek metrów, na stacjach i w tunelach, ludzie próbują
przeczekać koniec cywilizacji. W miejsce utraconego ogromnego świata stworzyli
swój własny ułomny światek. Czepiają się życia i ani myślą się poddać. Pewnie
marzą o powrocie na powierzchnię – kiedyś, kiedy obniży się poziom radiacji. I
nie tracą nadziei na odnalezienie innych ocalałych…
Komentarz: ,,Może i jeden człowiek może zmienić świat, ale tylko odrobinę; świat jest ciężki jak pociąg metra, niespecjalnie daje się przesuwać.”
Ci
co mnie znają wiedzą, że Metro
Glukhovskiego całkowicie mnie pochłonęło. Zatraciłam się w tym mrocznym, post
apokaliptycznym świecie i z chęcią poznaję wszelkie Uniwersa tworzone przez
innych autorów – rosyjskich, nie rosyjskich – nieważne. Byleby dalej siedzieć w
tej rzeczywistości. A skoro nie tak dawno wydano zwieńczenie pierwotnej
trylogii… Czułam się jakbym umarła i zmartwychwstała.
Od
razu powiem, że zanim przeszłam do trzeciej części to najpierw musiałam przypomnieć
sobie wydarzenia z poprzednich – czytając, skupiałam się na szczegółach, na postaciach
nawet tych pobocznych, rozkminiałam wszelkie powiązania oraz tworzyłam
wszelakie teorie spiskowe. A gdy już się zabrałam za Metro 2035 to cała moja wiedza i zapamiętywanie poszczególnych
faktów z poprzedniczek jak najbardziej się przydało, bo musicie wiedzieć jedno:
Glukhovsky jest geniuszem w powiązaniach i ważnych szczegółach. A jeśli
postaramy się zrozumieć to co ukryte w jego książkach to nie zostaje nam nic innego
jak podziw do jego osoby.
,,Ludzie siedzą w ciemności, w beznadziei. Potrzebne im światło. Bez światła całkiem podupadną.”
Niestety
z niechęcią muszę przyznać, że jak dopiero zaczynałam trzeci tomik to byłam
trochę negatywnie nastawiona. Po prostu w głowie kłębiły mi się takie myśli
jak: ,,To nie jest to Metro, które
znałam”, ,,To nie ten klimat” albo ,,Bardziej przypomina FUTU.RE”. Te stwierdzenia były zrozumiałe, bo to naprawdę nie jest Metro, które poznaliśmy w 2033. To nie
ten Artem, ani nie ten klimat. Wszystko wydawało się takie dojrzałe, surowe i
wulgarne – jak we wspomnianym FUTU.RE.
Nie było już tego osaczającego mroku i przerażających tajemnic. I dlatego na
początkowych rozdziałach miałam za złe autorowi, że pozbył się tego co kochałam
w tej serii. Tylko że z czasem, z dalej poznawanymi stronami, czułam wstyd, że
nie zaufałam Glukhovskiego. Im bliżej końca tym więcej informacji i wszystko
zaczynało nabierać sensu. WSZYSTKO! To co odebrałam najpierw jako wadę, później
okazało się celowym zabiegiem, który miał coś uwodnić. I udowodnił w bardzo
brutalny sposób, wywracając do góry nogami całą wiedzę zgromadzoną przez dwie
wcześniejsze części. Po zakończeniu nie pozostało mi nic innego jak chwycenie się
za głowę i z szokiem powtarzanie: ,,O mój Boże, o mój Boże…” bo cały mój
światopogląd związany z Metrem został zburzony i zbudowany na nowo, a ja
musiałam po kolei poukładać sobie fakty – moja przyjaciółka sama dobrze wie jak
to emocjonalnie odebrałam i przetworzyłam.
„Reżim można zabić, imperia niedołężnieją i umierają, lecz idee są jak pałeczki dżumy.”
Ogólnie
fabuła trzeciego tomu skupia się przede wszystkim na poszukiwaniu przez Artema
kontaktu z innymi ocalałymi. Jego pragnienie porozumienia się z innymi
państwami na świecie przyczynia się do kolejnej pielgrzymki przez moskiewskie
metro, lecz tym razem podróż będzie znacznie bardziej niebezpieczna i
wyniszczająca nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Wszyscy fani
oczekiwali, że Metro 2035 będzie na
podstawie gry Metro. Last Light, sama
też tak myślałam i z miłą niespodzianką odkryłam, że Glukhovsky poszedł w
zupełnie innym kierunku. Oczywiście, autor nie tylko wymyślił coś innego, ale
dodatkowo nie bał się po części nawiązać do wydarzeń z gry, które niby
rozegrały się rok wcześniej i w których Artem z Młynarzem brali udział. Trochę
je zmienił, niektóre elementy zachował i przez to miało to znaczący wpływ na myślenie
bohaterów. Wracając do wędrówki Artema przez metro, to tym razem skupiamy się na
kilku stacjach do których nasz bohater co chwilę wraca. Owszem, nie zabrakło
znowu Czerwonych, Nazistów, Polis i problemów mieszkańców metra, które jak
zwykle grają na emocjach. I tak jak mówiłam jest to pokazane w bardziej
brutalny, realistyczny sposób. Wędrówki na powierzchnię są znacznie częstsze, a
jedyne co się zmieniło we wcześniej znanym otoczeniu to: brak mutantów. Zero.
Ani jednego. Nie powiem, żeby mnie to nie zdziwiło i przyznam, że nadal nie
wiem jak to interpretować, ale ten ich brak jest bardzo odczuwalny.
Bardzo spodobało mi się
obalanie wszelkich mitów i legend związanych z metrem, naruszanie kwestii
przeznaczenia oraz zaskakujące zwroty akcji. Tajemnice były zagmatwane oraz utrzymywane
na wysokim poziomie, przez co sama nie mogłam wpaść na ich rozwiązanie. Bardzo
bolesne okazało się również obserwowanie Artema i jego wyniszczenia
psychicznego – to jak rozmawiał z Żeńką albo próbował ocalić wszystkich jak
prawdziwy mesjasz – przyprawiało mnie o ból serca. Artem jest genialną postacią
i naprawdę bałam się jak jego losy mogą się zakończyć. Dla mojej przyjaciółki
skończyły się nie tak jak powinny, ale dla mnie jak najbardziej
satysfakcjonująco. Co się tyczy innych postaci, to wiedzcie po pierwsze, że nie
lubię Ani – i nigdy nie polubię – a po drugie, to osoby które znałam z
wcześniejszych tomów, w tym zupełnie się zmieniły i zaskoczyły swoim
postępowaniem.
W
Metrze 2035 można się także dopatrzeć
mentalności rosyjskiej, dlatego jeśli ktoś jest zainteresowany tą sprawą może
śmiało poczytać. Książka sama w sobie jest cudowna, bystra, dojrzała, genialnie
poprowadzona i jako zwieńczenie trylogii prezentuje się bosko. Zmieniła moje
widzenie o tej serii o sto osiemdziesiąt stopni i zagnieździła się w moim sercu
na dobre. Podziwiam Glukhovskiego za jego pomysłowość i intelekt, z
niecierpliwością czekam na inne jego powieści, a teraz nie pozostaje mi nic
innego jak polecanie METRA każdemu! Każdemu co nie przeczytał do tej pory:
powinniście dać tej serii szansę!
,,Życie jest jak linia metra. Jak szyny. Są zwrotnice, które te szyny przestawiają. I stacja końcowa – ale nie jedna, lecz kilka. Ktoś jedzie po prostu stąd dotąd, i koniec. Inny do zajezdni na spoczynek. Jeszcze inny tajnym tunelem przeskakuje na inną linię. Stacji końcowych może być wiele. Ale! Każdy ma tylko jeden punkt docelowy! Swój! I na torach trzeba wszystkie zwrotnice prawidłowo przełączać, żeby trafić właśnie do tego punktu docelowego! Dokonać tego, po co człowiek w ogóle przyszedł na świat.”
Jakoś mnie nie kusi trylogia, więc nawet jej nie poszukuje ;)
OdpowiedzUsuńUlubiony cykl mojego męża
OdpowiedzUsuńEch, a ja się zbieram i zbieram do całości... I się zebrać nie mogę. :(
OdpowiedzUsuńOd dawna książki miałam w planach, a teraz wydanie trzeciego tomu i nowych okładek tym bardziej mnie do tego zachęca. Seria prezentowałaby się cudnie na półce. Cieszę się, że na książce się nie zawiodłaś. Po Twojej recenzji Futu.re mogłam się spodziewać pewnych obaw, ale widzę, że autor nadal zachwyca. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.