
Mount
Dragon, tajny kompleks badawczy ukryty w pustynnej, odludnej części stanu Nowy
Meksyk. Guy Carson i Susana Cabeza de Vaca przybyli do laboratorium, by
pracować pośród najświetniejszych uczonych tego świata. Pod kierownictwem
genialnego wizjonera Brenta Scopesa dążą do przełomowego odkrycia, które ma
przynieść całej ludzkości niezmierzone dobrodziejstwa. Może jednak okazać się,
że doprowadzą do zagłady rasy ludzkiej. Guy i Susana muszą powstrzymać Scopesa
i jego ludzi.
Komentarz: ,,Klęska jest zawsze bardziej interesująca od zwycięstwa.”
Biotechnologia.
Inżynieria genetyczna. Poszukiwania lekarstwa na wyleczenie raka. Niebezpieczne
badania nad wirusami oraz zabawy z GMO. Te tematy ostatnimi latami są dość
popularne i często pisarze wykorzystują te motywy w swoich dziełach.
Laboratorium powstało w 1996 roku (podejrzane…
mój rocznik…), czyli jest to jedna z pierwszych książek, które stworzył znakomity
duet Preston i Child. Czy autorom udało się podtrzymać poziom po zjawiskowym Relikcie? Czy może jednak zdarzyły się potknięcia
przez które książka ucierpiała? Cóż… Jak dla mnie, pomimo interesującej
tematyki i dobrego początku, książka zaczęła po pewnym czasie wiać nudą. Szczególnie
na końcu, przy którym tak się męczyłam, że czytałam po łebkach, a uwierzcie mi –
bardzo rzadko – RZADKO! – się to zdarza.

Dlatego
też powiem najpierw o plusach, które były mile widziane, ale nie podniosły
oceny powieści. Po pierwsze, tematyka i skupione wokół niej wydarzenia. Laboratorium ma bardzo intrygujący początek,
a później przechodzi do równie ciekawego głównego wątku z Guyem, głównym
bohaterem który niespodziewanie otrzymuje pracę na pustyni przy badaniu jakieś
wirusa, który może pomóc ludzkości. Jako fanka biologii i wszelkiego naukowego
bełkotu, pokochałam ukazywanie pracy w laboratorium Mount Dragon, gdzie autorzy
nie pokwapili wszelkim opisom procesów chemicznych i biologicznych. Owszem,
bywało ciężko zrozumieć ten naukowy język, ale frajda i realność były
zapewnione. Po drugie, Preston i Child mają to do siebie, że wplatają zawsze
jakieś ciekawostki, czasem bazujące na faktach, albo całkowicie wymyślone, lecz
brzmiące tak rzeczywiście, że czytelnik jest w stanie w to uwierzyć. Przykładem
w niniejszej książce jest wspomnienie o tragedii rozegranej gdzieś w Rosji
(zapomniałam nazwy ośrodka badawczego ><). Była tak drastycznie opisana,
a zarazem tak tajemnicza, że potrzebowałam upewnić się w Internecie czy aby coś
takiego nie miało miejsca naprawdę ( dla tych co będą czytać książkę: nie
znajdziecie w Internecie, ale nie wykluczam że może coś takiego się wydarzyło).
Po trzecie bardzo, ale to bardzo spodobała mi się forma pojedynku, jaką
prowadziła dwójka pobocznych, ale równie znaczących postaci. Pojedynek polegał
przede wszystkim na wylosowaniu tematu, przykładowo człowiek, a później każdy
po kolei musiał wymyślać cytat związany z rzuconym hasłem. Wygrywał ten, kto
albo nie potrafił już więcej wymyśleć, albo nakrył przeciwnika na wymyślaniu
cytatów. Kiedy czytałam ten fragment to wręcz promieniowałam z zachwytu.
,,Inżynieria genetyczna jest zdecydowanie najniebezpieczniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek wynalazł człowiek. O wiele groźniejszą niż broń jądrowa. I nikt nie zwraca na to uwagi.”
A teraz
przechodząc do niepochlebnych wad, to pierwszą z nich będzie właśnie nuda,
która z coraz większym przybliżaniem się do końca - narastała. Ostatnie sto
stron było taką udręką, że – jak już wspominałam – czytałam po łebkach. Z czego
to wynika? Zatem mieliśmy ten główny wątek z wirusem i on się – o, dziwo! –
skończył dość szybko, przez co zostało sto stron. I właśnie w tym momencie
zastanawiałam się, co autorzy mają zamiar teraz zrobić? Najwyraźniej: zgasić
zapał czytelniczy. Nie powiem, żeby te sto stron nie było znaczące dla
bohaterów, ale pisarze mogli to jakoś bardziej okroić, albo przyspieszyć akcję,
bo ja nudziłam się jak mops i zmuszałam do czytania. A jak się zmuszam, to
zniechęcam do książki. Po drugie, bohaterowie byli strasznie wkurzający. Zawsze
przy powieściach znajduję kogoś, kogo polubię albo chociaż okażę mu sympatię, a
tutaj: wszyscy byli tak denerwujący, że miałam ochotę po prostu ich zastrzelić.
No dobra, lubiłam trochę szefa całego ośrodka badawczego, ale to nie zmienia
faktu, że główny bohater i bohaterka byli jak wrzód na dupie. I to już
wszystkie wady. Mało, ale dość znaczące dla całej powieści.
,,Osiągnęliśmy krytyczny punkt obecności na tej planecie, ale jesteśmy tak ślepi, że nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Od pięciu tysięcy wieków kroczymy po tej ziemi, a w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat dowiedzieliśmy się tyle, że możemy naprawdę zrobić sobie krzywdę. Przede wszystkim bronią nuklearną, ale także próbami poprawienia natury, które są nieskończenie bardziej niebezpieczne.”
Podsumowując,
Laboratorium to średnia książka, a
jeśli miałabym spojrzeć na wszystkie, które przeczytałam do tej pory (czyli
łącznie z Laboratorium: cztery) to
właśnie niniejsza powieść jest najsłabsza. Autorzy nie wykorzystali w pełni
swojego talentu, żeby nadać dziełu tej cudownej nuty, która towarzyszy zawsze
przy innych książkach, dlatego wyszło jak wyszło. Może innym fanom się spodoba,
ale ci którzy nie mieli jeszcze styczności z autorami, odradzam zaczynać od tej
pozycji. Lepiej zacząć od Reliktu.
,,Nadzieja ma dobrą pamięć, wdzięczność kiepską”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz