
Porównywany
z przełomowym "Buszującym w zbożu" J.D. Salingera literacki debiut
Johna Greena to powieść o myślących i wrażliwych młodych ludziach.
Zbuntowanych, szukających intensywnych wrażeń i odpowiedzi na najważniejsze
pytania: o miłość, która wywraca świat do góry nogami, o przyjaźń, której
doświadcza się na całe życie.
Niezapomniana opowieść o odkrywającym życie Milesie zakochanym w szalonej,
zbuntowanej Alasce, dzięki której odnalazł Wielkie Być Może – czyli
najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości.
Komentarz:
,,Udaję się na poszukiwanie Wielkiego Być
Może. Dlatego wyjeżdżam. Żebym nie musiał czekać z poszukiwaniami Wielkiego
Być Może do śmierci.”
Kolejny
kęs twórczości Johna Greena i kolejne odczucie satysfakcji, ale właśnie tego
można było się spodziewać po debiutującym autorze, który ma w sobie to coś co
dociera do młodzieńczych serc.
Szukając Alaski tak jak w przypadku Papierowych Miast oraz Gwiazd naszych wina narusza głębsze kwestie
i próbuje odpowiedzieć na pytania dotyczące życia, śmierci, cierpienia oraz
celów jakie powinniśmy sobie postawić, by nasz żywot nabrał sensu. Prowokatorem
tych rozmyślań jest przede wszystkim tytułowa Alaska, która charakterem
przypominała mi dosyć często Margo Roth Spiegelman z Papierowych… Obie bohaterki są ekscentryczne, pozytywnie dziwaczne,
mądre i podejmują się szalonych działań, co wywołuje w czytelniku albo wrogość
albo podziw zmieszany z ekscytacją. Myślę, że w większości przypadków to drugie.
,,-
Labirynt to nie życie ani śmierć.
- Okej,
w takim razie co?
-
Cierpienie. Zło czynione przez ciebie i zło wobec ciebie. To jest prawdziwy
problem. Bolivar mówił o bólu, nie o życiu czy umieraniu. Jak wydostać się z labiryntu cierpienia?”
Fabuła
książki była prosta, ale zachwycająca. Zdarzało się wiele momentów w których
się śmiałam, zastanawiałam nad różnymi głębszymi kwestiami, zaskakiwałam, ale
nigdy nie wzruszyłam, ani nie płakałam. Nawet to jedno wstrząsające wydarzenie
nie wycisnęło ze mnie łez. Nie wiem, czy to przez moje lodowate serce czy autor
po prostu nie potrafił przedstawić Tych rzeczy w mocniejszy sposób.
Bohaterowie
jak zwykle są najpiękniejszymi elementami tej powieści. Począwszy od Pułkownika
i jego alkoholowego mleka, genialnych planów działania, zdolności
zapamiętywania z nudów państw ze stolicami oraz jego ,,zapału do gry w kosza”
XD; poprzez rozrywkowego Japończyka Takumiego, który od teraz będzie mi się kojarzył
jedynie z lisami; przez ekscentryczną Alaskę z zamiłowaniem do grzesznych
rzeczy, zbierania wielkiej masy książek, która tryskała energią na prawo i lewo, a w rzeczywistości skrywała
mroczne myśli; i zakończywszy na Milesie, którego przezwisko – Klucha – wcale nie
opisuje jego stan fizyczny.
,,-
Wyobrażanie sobie przyszłości to rodzaj beznadziejnej tęsknoty.
- Że co?
-
Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z
niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że
przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz
przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości.”
Skupiając
się jeszcze dokładniej na Milesie, który w bystry sposób przedstawia
wydarzenia, to jak dla mnie był postacią neutralną – nie wyróżniał się z tłumu –
lecz jednocześnie nie dało się go nie lubić. Jego zamiłowanie do ostatnich słów
sławnych ludzi prawie przeniosło się na mnie. Wręcz przez kilka dni miałam
nieodpartą chęć nauczenia się na pamięć
tych melancholijnych zakończeń ludzkich żyć. Ale na szczęście
orzeźwiałam i skończyło się jedynie na tym, że poprzeglądałam strony
internetowe i po prostu poczytałam. Niektóre były zabawne, zaś inne o głębszym
znaczeniu – radzę spróbować! ^^
,,Ostatnie
słowa Thomasa Edisona to: Tam po drugiej
stronie jest bardzo pięknie. Nie wiem, gdzie to jest, ale wierzę, że jest
gdzieś ta druga strona, i mam nadzieję, że jest tam pięknie.”
Jak
zwykle przy czytaniu książek Greena zachwycałam się metaforami, będącymi
nieodłączną częścią zrozumienia treści. Trzeba przyznać, że Szukając Alaski motywowało mnie do
myślenia oraz przedstawiało różne punkty widzenia na niektóre sprawy. Często
przyłapywałam się na tym, że odpływałam myślami i wraz z głównym bohaterem
próbowałam odnaleźć Wielkie Być Może, którego niestety chyba jeszcze nie
znalazłam…
,,Przeznaczeniem
niektórych tajemnic jest pozostać nierozwiązanymi.”
Podsumowując,
jest to powieść wyjątkowa, idealna dla każdego czytelnika oraz zapewne zaszczepi
w Was głód na poznanie kolejnych dzieł Greena. Książka warta zachodu!
,,Wszyscy
palicie dla przyjemności. Ja palę po to, aby umrzeć.”
Książka w planach czytelniczych, ale trochę odległych :)
OdpowiedzUsuńWszyscy chwalą Greena. Jeszcze nie czytałam jego książek, ale kiedyś to na pewno zrobię :)
OdpowiedzUsuńMi ta książka podobała się najmniej z powieści Greena :/
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu jego trzech powieści, myślę, że Papierowe Miasta były z lekka gorsze - ale to nie znaczy, że nie mają swojego uroku :3
UsuńMam podobne zdanie na temat "Papierowych miast" i nie zmieniłam go również po przeczytaniu "19 razy...". A co do "SA", też przez chwilę miałam chęć przejąć hobby Milesa. ;D
UsuńJa sięgam po nią już w sierpniu, bo koleżanka mi pożyczy z czego bardzo się cieszę :D
OdpowiedzUsuń