Bohaterem 'Buszującego w zbożu' jest
szesnastoletni uczeń, Holden Caulfield, który nie mogąc pogodzić się z
otaczającą go głupotą, podłością, a przede wszystkim zakłamaniem, ucieka z
college`u i przez kilka dni 'buszuje' po Nowym Jorku, nim wreszcie powróci do
domu rodzinnego. Historia tych paru dni, którą opowiada swym barwnym językiem,
jest na pierwszy rzut oka przede wszystkim zabawna, jednakże rychło
spostrzegamy, że pod pozorami komizmu ważą się tutaj sprawy bynajmniej nie
błahe...
Komentarz: „Lepiej
nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie – zaczniecie tęsknić”
Prawie nigdy nie miałam problemów z czytaniem
lektur. Niektóre sprawiały mi przyjemność a innym mordęgę (przykład: Krzyżacy), pozostałe pozostawiały po
sobie albo neutralny posmak albo tą przytoczoną już mordęgę zmieszaną z
cierpiętniczym przechodzeniem przez kolejne strony (przykład: Pan Tadeusz). Czytało się także
zagranicznych autorów, takich jak Sofokles, Bułhakow, Zola, Szekspir… I wniosek
nasuwał się sam: ambitna literatura. Teraz, kiedy nie mam już obowiązkowych
lektur, sama muszę wybierać sobie co ambitniejsze książki a do tego straszna ciekawość
mnie zżerała, jakie powieści amerykanie obowiązkowo czytają. Padło najpierw na Buszującego w zbożu. Myślałam, że będzie
to szyte na miarę Słowackiego, Prusa albo innej wybitnej osoby, ale nie.
Dostałam książeczkę a la John Green, którą każdy zrozumie.