TOM
I SUMMONER. ZAKLINACZ

Właśnie tam początkujący zaklinacze, księżniczka Elfów, przepełniony goryczą krasnolud i Fletcher, zwykły śmiertelnik z tajemniczą przeszłością nawiązują przyjaźń, która może odmienić losy Imperium. Niebawem staną oko w oko z niewyobrażalnym złem…
Komentarz:
Czasem jest tak, że do książki trzeba podejść z ogromnym dystansem, by powoli…
stopniowo… ze względną przyjemnością odkrywać jej ukryte piękno albo
ewentualnie: brzydotę. Ja najczęściej załączam w swoim mózgu dystans, kiedy
napotykam na rozmaite opinie o danej powieści albo w momentach sięgania po
gatunek w którym nie czuję się pewnie (najczęściej są to kryminały oraz
fantastyka). W przypadku Zaklinacza
sprawa o tyle się pokomplikowała, że oprócz różnych opinii oraz gatunku
fantastyka, otrzymałam jeszcze niepochlebne słowa od przyjaciółki, której
niniejszy tytuł nie przypadł do gustu. Dlatego uzbrojona w potrójnie wzmocnione
zdystansowanie zaczęłam czytać i… niestety nie mogę się doczekać drugiego tomu.
Sprawa
z Summonerem jest troszkę
pokomplikowana w moim przypadku, bo nie jest tak, że go ubóstwiam, piszę sonety
o jego wspaniałości czy cały czas o nim rozmyślam. Ta książka nie zrobiła na
mnie, aż tak piorunującego wrażenia jak przykładowo Szklany Tron. Była po prostu dobrym czytadłem, które z początku
wiało nudą, później się rozkręciło, mając co jakiś czas chwile znudzenia dla
czytelnika, zaś na końcu poleciało po całości, tak że ja potrzebuję drugiej części,
by dowiedzieć się co się stanie z Fletcherem i jakim sposobem wyjdzie z TEJ
sytuacji. Fabularnie nie wydało mi się to niczym nowym. Elfy, krasnoludy, orki,
wybrani ludzie/nieludzie przywołujący demony, akademia w której szkolą takich
ludzi/nieludzi, wojna z orkami, problemy z tolerancją krasnoludów i elfów… To wszystko
nie jest niczym nowym, tak jak klimat na miarę filmowego Władcy Pierścieni (tylko bardziej młodzieżowy i mniej poważny) oraz
bohaterowie i ich sytuacje, które można wypatrzeć w innych książkach czy
filmach. Schematy, schematy, schematy… Ale dobre schematy, skoro czytelnikom się
podobają i skoro sama z przyjemnością dobrnęłam do zakończenia. Świetnym
zabiegiem na przyciągniecie uwagi czytelnika jest wprowadzenie tutaj
dynamicznej akcji, która nie pozwala na zatrzymanie się i odłożenie książki
oraz wykorzystanie tych ciekawych-schematycznych elementów w trochę świeższym,
odmiennym stylu. Dodatkowo pchają nas do przodu te różne niewiadome, które wraz
z Fletcherem chcemy odkryć, niespodziewane zwroty akcji lub wyskakujące
niespodzianki (szczególnie w ostatnim rozdziale) oraz progres jaki czyni główny
bohater. Przyjemnie obserwowało mi się jak Fletcher ucierał nosa bogatym
smarkaczom albo jak stawał się coraz silniejszy i zdolniejszy – pomimo niewielu
stron przychodziło to w dość naturalny sposób.
Podsumowując
pierwszą część Zaklinacza to ma sporo
zalet, a najważniejszą z nich jest dynamiczna i dopracowana fabuła. Autor
dobrze włada piórem (bądź klawiaturą), a jego styl jest lekki i przyjemny w
czytaniu. Miał łeb na karku w porządkowaniu swojego stworzonego świata i w
przedstawianiu go na kartkach powieści. Jednakże tak jak mówiłam są schematy,
odświeżone, ale są, a do tego dochodzi fakt, że książka jest jedynie dobrym
czytadłem, dobrą przygodówką w klimatach fantastycznych z dobrym, intrygującym
zakończeniem zachęcającym do chwycenia po kontynuację. Owszem, POLECAM, bo
czytając bawiłam się znakomicie, ale radzę również początkowo się zdystansować,
żeby samemu odkryć piękno albo brzydotę Summonera.
Od jakiegoś czasu czaję się na tą książkę, ale mam bardzo długą listę do kupienia. Ciekawi mnie to uniwersum i bohaterowie, o których tak pozytywnie piszesz.
OdpowiedzUsuńDruga Strona Książek
Możesz poczekać na Summonera jak wyjdzie w całości - wszystkie części, ilekolwiek by ich było - albo jak wyjdzie kontynuacja, bo pierwszy tom kończy się w takim momencie, że Boże zlituj się :3 Ogólnie polecam, bo uniwersum dobrze się poznaje ;)
UsuńW dalszym ciągu - to już było. Parę lat wcześniej Paolini z "Eragonem" też robił furorę, że niby młody geniusz. Wtedy się czepiano, że Paolini zerżnął wszystko od Tolkiena :P A między "Eragonem" a "Summonerem" jest mnóstwo podobieństw, które jak nic zgrzytają (przynajmniej dla mnie).
OdpowiedzUsuńMyślę, że też mogłabym się całkiem nieźle bawić przy tej historii. Schematy od czasu do czasu nie są takie złe, zwłaszcza jeśli zostały dobrze wykorzystane, a sama książka ma być po prostu przyjemnym czytadłem. :)
OdpowiedzUsuń