TRYLOGIA
DIAKOWA TOM II

Komentarz:
,,Skażony świat, dzikie bestie, głód – to tylko opakowanie, tło, zewnętrzna
strona mroku. W sumie nauczyliśmy się już z tym walczyć. Prawdziwy mrok jest
wewnątrz, w naszych głowach. I od niego wyzwolić się będzie znacznie trudniej.”
Zapewne
większość już słyszała, widziała, możliwe również, że niektórzy już przeczytali
i pozachwycali się, a jeśli nie zachwycali to chociaż poczuli się uradowani, że
w końcu doczekali się dostania TEGO. A czym właściwie jest wspomniane TO?
Ostatnią częścią trylogii Glukhovskiego – METRO
2035 – zwieńczenie wszystkiego. Tak, moi drodzy, moje serce skacze z
podekscytowania za każdym razem jak zerknę na całą trylogię na mojej półeczce,
ale jakkolwiek na to by nie spojrzeć, jako fanka jeszcze nie miałam okazji przeczytać
2035. Mój maraton z Metrem zacznie się
dopiero w święta i dopiero wtedy przeczytam dwie pierwsze części od początku i
ostatnią zostawioną na deser. Taki jest plan. A przed planem zdarzyło się jeszcze
pochwycenie dalszych części Diakowa, które rozgrywają się w Petersburgu i są prawie
równie dobre, co pierwowzór.
Pierwszy
tom – Do Światła – miał swoje
absurdy, takie jak nieskończona ilość amunicji, zagrania typowo filmowe,
dziwnie ponazywane mutanty oraz prawdziwy cud na końcu. To wszystko było
okropne, dlatego podchodziłam do kontynuacji z niepokojem, myśląc, że jeśli
autor znowu będzie chciał to rozegrać w taki naciągany sposób, to ja chyba
spasuję. Nie spasowałam, bo jak się okazało, W mrok był znacznie lepszy, a te wymienione powyżej wady w żadnym
stopniu nie pojawiły się – no, oprócz dziwnych nazw mutantów do których już
zdążyłam przywyknąć.
,,Los
jest kapryśny, nieprzewidywalny. Bywa uległy i potulny, pozwala toczyć się wypadkom,
a swoim podopiecznym uwierzyć we własne siły, lecz częściej igra z nimi,
testuje ich wytrzymałość, nieustannie poddając jednej próbie za drugą.
Bezlitośnie wrzuca w wir wydarzeń, tasuje talię ludzkich dusz wedle własnego
uznania, zderza głowami jednych, rozbija sojusze drugich… Czasem temu łotrowi zachciewa
się, by drogi tych, którzy się szukają, nie przecięły się. Czy nie dlatego, że
każdy z nich ma przygotowaną rolę w ważniejszym spektaklu?”
Historia
zaczyna się dosyć dynamicznie i niespodziewanie od zrzucenia bomby na
bezpieczną przystań – wyspę załogi Babla, gdzie ludzie mogli żyć bez obawy na
skażenie, czy bez strachu, że jakieś mutanty ich zaatakują. Teraz wszystko
zniknęło. Zostało zmiecione z powierzchni ziemi jak domek z zapałek. Ci którzy
byli na platformie wiertniczej – przeżyli, ale pchani rozpaczą i nienawiścią
postanawiają się zemścić. Jedynymi podejrzanymi są mieszkańcy peteresburskiego
metra, dlatego wszyscy zgodnie postanawiają, że sprawą zajmie się najlepszy
stalker – Taran. Tylko, że pojawia się jedna mała komplikacja, między innymi
porwanie jego przyrodniego syna, Gleba. Kto za tym stoi? Co planuje? A przede
wszystkim: co będzie ważniejsze dla stalkera – ratowanie chłopaka, czy
ratowanie całego metra? Powiedzmy, że na tym polega główna fabuła – na szukaniu
Gleba i winnych wysadzenia wyspy, ale z drugiej strony sprawa wydaje się jednak
bardziej pokomplikowana, bo zostaje tutaj naruszona spora garść wątków
pobocznych oraz punkt kulminacyjny, który był wielką niespodzianką. Po poznaniu
całej historii nasuwa się tu jedno stwierdzenie: autor panował nad wydarzeniami,
wszystko precyzyjnie oraz logicznie połączył i przedstawił to w wersji bardzo
dopracowanej. Nie możemy sami odkryć do końca, kto stał za wybuchem, kto jest Czarnym
Sanitariuszem albo co się kryje za dwuznacznymi wypowiedziami bohaterów, dopóki
Diakow nam na to nie pozwoli. Ta kontrola nad powieścią oraz czytelnikiem jest
godna podziwu.
Tak
samo te wszystkie zależności, bądź połączenia pomiędzy poszczególnymi
postaciami. Bardzo mi się podobało, kiedy okazywało się, że na przykład pan A
zna pana B sprzed zejścia ludzkości do metra, albo pani A jest spokrewniona z
panią B – prawie jak w Gwiezdnych Wojnach!
Kolejną zaletą jest dokładniejsze ukazanie nam jak funkcjonuje peteresburskie
metro, bo w Do Światła były skąpe
informacje, zaś w W mroku mamy całą
masę drobnych faktów zarówno z przeszłości jak i z obecnych czasów. Dzięki
temu, że Taran tak podróżuje pomiędzy stacjami mamy wgląd w podziały między
ludźmi: plemiona, sekty, tradycje, funkcjonowanie i inne takie. To co również
rzuciło mi się w oczy, to widoczne nawiązanie do innej książki z Uniwersum
Metra – do Pitera Szymuna Wroczka,
której niestety nie miałam okazji jeszcze przeczytać, ale jak się okazuje
należało zabrać się za nią wcześniej, niż za trylogię Diakowa. Cóż, mój błąd.
,,Czasem
czyny jednych przesądzają o losie innych, a impulsywne ruchy wykonywane pod
wpływem emocji dają lepsze owoce niż przemyślane decyzje.”
Kolejnym
zaskoczeniem, jakim obdarował nas autor są kwestie przeznaczenia – tak bardzo charakterystyczne
u Glukhovskiego - oraz głębokie rozmyślania na temat natury człowieka i czającego
się w jego duszy mroku. Świetnie wplecione do powieści, nie wydawały się w
żadnym stopniu nachalne, bądź naciągane. Do tego trzeba napomknąć o postaciach –
pojawiają się te stare, które przyjmujemy z sentymentem oraz nowe, które
zyskują naszą sympatię lub potępienie. Powiem od razu, że nie przypadła mi do
gustu ta mała smarkula, która była strasznie wkurzająca – najchętniej to
pozwoliłabym jej zginąć.
Podsumowując
W mrok jest bardzo dobrym czytadłem.
Diakow zaskakuje czytelnika, wprawia go w zwątpienie, manipuluje nim oraz rzuca
takie informacje, które nie pozostają dla nas obojętne. Akcja jest dynamiczna,
historia zawiła i tajemnicza, bohaterowie realni, wykazujący się bystrością i
różnymi umiejętnościami. Jedyne co mi lekko zgrzytało to scena w której Taran
jest prawie że nieśmiertelny i wybija całą stację – SAM! Jeden jedyny! – oraz kolejny
mały cud pod koniec powieści. No, nic trzeba w końcu przyznać, że Taran ma
chyba taryfę ulgową u Opatrzności. Ogólnie książka jest rewelacyjna i myślę, że
autor wycisnął z siebie wszystko co najlepsze. Polecam i przestrzegam, że
prawdopodobnie najlepiej zacząć przygodę z Uniwersum od Pitera. I co mogę jeszcze dodać? Ano to, że na pewno nie
zawiedziecie się na W mroku.
,,Los
jest jak rączy rumak. Nigdy nie wiesz, kiedy okaże się narowisty i zacznie wierzgać.
Jedni wolą się z nim nie spierać i puścić mu wodze, inni przeciwnie – starają się
go okiełznać. Osiodłać go udaje się nielicznym. Zostać panem losu – jednostkom.”
Marzy mi się poznanie serii Metro, ale u mnie w bibliotece nie ma, a zakup wszystkich(gdybym kupowała to już pewnie chciałabym wszystkie serie) nie mam funduszy. Może ładnie poproszę i panie jednak kupią chociaż tą niezwykłą oryginalną serię, bo nawet w tej recenzji ją wychwalasz. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Co najważniejsze: kup pierwotną trylogię Glukhovskiego, bo to ona jest najlepsza :3 A Uniwersum można później sobie dokupywać, kiedy pieniążki zagoszczą w portfelu
UsuńJa dopiero przymierzam się do serii Metro, mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości w końcu przeczytam te książki. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Geek of books&serials&films
ha jak już przeczytałam o eksplozji to wiedziałam że to muszę czytnąć:D
OdpowiedzUsuń