TOM II

Mackenzie
„Max” Miller ma poważny problem. Jej rodzice wpadli właśnie z niezapowiedzianą
wizytą do miasta i jeśli zobaczą jej tatuaże, piercing i ufarbowane na wściekłą
czerwień włosy, nieludzko się wściekną. Gorzej – gdy spotkają również jej
obecnego chłopaka, Mace’a, zapewne zdecydują się ją wydziedziczyć. Max wmówiła
im, że spotyka się z sympatycznym i poukładanym gościem, którego poznała w
bibliotece, a wytatuowany facet z tunelami w uszach ni diabła nie pasuje do
tego opisu. Sytuacja jest katastrofalna. Jedyne wyjście to w ciągu trzech minut
znaleźć kogoś, kto zgodzi się odegrać chłopaka z biblioteki.
Cade przeniósł się do Filadelfii by studiować na uniwersytecie Temple, ale nic
nie układa się tak, jak sobie zaplanował. Wisienką na torcie są rychłe zaręczyny
Bliss i Garricka. Gdy do stolika, przy którym siedzi przysiada się nagle dziwna
dziewczyna z jeszcze dziwniejszą prośbą, Cade porzuca na chwilę zdrowy rozsądek
i zgadza się na szaloną maskaradę. Szybko okazuje się, że to, co miało potrwać
kwadrans, tak szybko się nie skończy. A im dłużej Max i Cade udają parę, tym
trudniej im zachować pozory…
Komentarz: „Jestem wdzięczny za to, że przeszłość jest przeszłością, a przyszłość zależy od nas.”
Po
przeczytaniu pierwszego tomu o tytule Coś
do stracenia, pozostało we mnie wiele pozytywnych wspomnień dotyczących
głównie sarkastycznego stylu pisania autorki oraz historii miłosnej, która była
dosyć nietypowa i przede wszystkim – zabawna. Nic więc dziwnego, że w końcu po
roku, kiedy dostałam szansę zapoznania się z kontynuacją, rzuciłam się na nią
spodziewając się samych miłych wrażeń i… co z tego wyszło?
W Coś do ukrycia głównymi bohaterami są Max
i Cade. Max, dziewczyna dosyć szalona, pasjonująca się muzyką i wiążąca z nią
przyszłość, zawsze w związku z niedobrymi chłopcami. I Cade, chłopak którego
mieliśmy okazję poznać w poprzedniej części i którego nie odebrałam wtedy zbyt
pozytywnie. Wówczas wydawał się irytujący i niedojrzały, chłoptaś jakich wielu
w trójkątach miłosnych, który był przeszkodą pomiędzy więzią łączącą Bliss i
Garicka( Coś do stracenia). Wiem,
jestem okrutna, ale tak go odebrałam i ten wizerunek napływał przez cały
początek do moich myśli, kiedy czytałam drugi tomik. Oczywiście, z kolejnymi
rozdziałami moje postrzeganie jego osoby zaczęło się zmieniać: chłopak z nic
nieznaczącego małolata, który był wcześniej przeszkodą, stał się prawdziwym
mężczyzną, walczącym o własną miłość. Spodobał mi się nowy Cade. Był
sarkastyczny, pewny siebie i zachowywał się jak rycerz na białym koniu. Można
by pomyśleć, że Max i Cade nigdy nie powinni nawiązać jakiegokolwiek kontaktu,
bo w końcu szalona dziewczyna i spokojny, bezpieczny chłopak, są swoimi
całkowitymi przeciwnościami, ale… jednak coś się wydarzyło. Coś co zmusiło ich
do udawania pary i sprowokowało do
narodzenia się pokrętnego uczucia, jakim jest miłość.
„Ja i Max byliśmy jak dwa magnesy o różnych biegunach - mogliśmy próbować trzymać się z dala od siebie, ale koniec końców, musieliśmy się poddać.”

Ogólnie
bohaterowie są dobrze wykreowani, mają swoje zalety i wady, nie boją się z nimi
obnosić oraz są w stanie szczerze się do nich przyznać. Tutaj autorka jak
zwykle się spisała. Niestety, były też z lekka wkurzające aspekty, które
doprowadziły do obniżenia mojej oceny dla książki, jest to między innymi
irytujące zachowanie Max, kiedy komplikowała niektóre sprawy – dobra, rozumiem,
dziewczyna miała problemy i nie mogła się z nimi uporać, ale i tak irytowała
swoim podejściem do nich. Cade i jego olewka była dla mnie bardziej zrozumiała niż
zachowanie Max. Co się tyczy trudności, jakie musieli pokonać wspólnymi siłami,
to mojego zimnego serca nie poruszyły – zero wzruszenia, zero współczucia, po
prostu problemy bohaterów nie przemówiły do mnie i nie wywołały żadnych uczuć. Podobnie
było z ich naradzającą się miłością – to było zbyt płaskie i polegało przede wszystkim
na pożądaniu, dlatego – nie kupiłam tego.
Generalnie
uważam, że Coś do ukrycia jako
kontynuacja jest słabsza od swojej poprzedniczki ze względu na to, że nie
poczułam chemii pomiędzy Cadem i Max, wszystko działo się strasznie
błyskawicznie i problemy dziewczyny nie poruszyły mnie wystarczająco – zupełnie
inaczej się czułam przy czytaniu pierwszej części. Jednakże jeśli miałabym oceniać
Coś do ukrycia jako osobną książkę (można
przeczytać bez uprzedniego zapoznania się z pierwszym tomem) to miała swoje
zalety takie jak humor, sarkazm, igraszki słowne, do tego dochodzą różnorodne
postaci drugoplanowe i ciekawy pomysł na historię. Dlatego też powieść jako
lekkie czytadło spisała się dobrze. Polecam – tak, wciąż polecam – osobom które
lubią New Adult, które czytały poprzednią część i chcą się dowiedzieć jak
potoczyły się losy Cade’a, książkoholikom chcącym się zrelaksować przez prosty
romans oraz można po nią sięgnąć z nudów. Osobiście, planuję przeczytać trzeci
tom i zobaczyć czy będzie równie średni jak Coś
do ukrycia, czy może dorówna poziomem Coś
do ocalenia.
„Nie chcę cię martwić, ale życie nigdy nie jest proste. Jest porąbane, a potem się umiera.”
Już ci to mówiłam, ale się powtórzę. Według mnie to najlepsza z wszystkich części. Najbardziej mi się podobała, najbardziej do mnie przemówiła. Bo jednak "problem" poruszany w pierwszej części jest dość... Płytki. Już zdecydowanie wolę Coś do ukrycia :)
OdpowiedzUsuńCzytanie tej serii zaczęłam od końca, czyli od " Coś do ocalenia" i to było świetne ! Bohaterowie byli w ciągłym ruchu, nie dało się czuć monotonii i naprawdę nie da się ich nie lubić. Mam w planach przeczytanie dwóch poprzednich, ponieważ obie historie niesamowicie mnie interesują :)
OdpowiedzUsuńTak się złożyło, że czytałam 1 i 3 tom, a drugiego nie. Lubię tę serię, więc pewnie kiedyś to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńChętnie zapoznałabym się z pierwszym tomem - "Coś do stracenia". :-)
OdpowiedzUsuńW pierwszej części Cade wydawał mi się dość w porządku, druga wciąż przede mną... chyba. Nie jestem pewna, czy po nią sięgnę, choć przyznam, że jestem nawet ciekawa dalszych losów Cade'a. ;)
OdpowiedzUsuń