
Nastoletni
Quentin Jacobsen spędza czas na adorowaniu z oddali żądnej przygód,
zachwycającej Margo Roth Spiegelman. Więc kiedy pewnej nocy niegrzeczna Margo
uchyla okno i, zakamuflowana jak ninja, wkracza na powrót w jego życie,
wzywając go do udziału w tajemniczej i misternie zaplanowanej przez siebie
kampanii odwetowej, Quentin oczywiście podąża za dziewczyną. Gdy ich całonocna
wyprawa dobiega końca i nastaje nowy dzień, Quentin przychodzi do szkoły i
dowiaduje się, że zagadkowa Margo w tajemniczych okolicznościach zniknęła.
Chłopak wkrótce odkrywa, że Margo zostawiła pewne wskazówki i że zostawiła je
dla niego. Podążając jej urywanym śladem, w miarę zbliżania się do celu Q
odkrywa zupełnie inną Margo, niż ta, którą kochał i
znał dotychczas.
Komentarz:
,,Przyjemność nie tkwi w działaniu – przyjemność jest w planowaniu.”
John
Green zachwycił mnie swoim stylem pisarskim w bestsellerowej powieści Gwiazd naszych wina. Dlatego nic
dziwnego, że postanowiłam spróbować innych jego dzieł, które również zostały
okrzyknięte książkami ambitnymi i niesamowitymi.
Osobiście
twierdzę, że Papierowe Miasta, owszem,
motywowały mnie do myślenia, a historia tam opisana była cudownie oryginalna,
ale… Mogłam tutaj odczuć czegoś brak. Czegoś co sprawiło, że Gwiazd naszych wina stało się arcydziełem.
,,Wieczność
to kompozycja z chwil obecnych. To Emily Dickinson.”
Książkę
czytało mi się przyjemnie, pomimo tego, że była opisywana z perspektywy
chłopaka, lecz szczerze powiedziawszy w niczym to nie przeszkadzało. Jego
spostrzeżenia, przemyślenia i refleksje były niecodzienne oraz często
sprawiały, że na moich ustach pojawiał się uśmiech. Quentin jest osobą, która
niby nie wyróżnia się z tłumu, lecz jest w nim coś tak specyficznego, że można odnieść
wrażenie, że błyszczy na tle innych. Podobał mi się najbardziej jego tok
rozumowania i poglądy na dane tematy, przez co w wielu sprawach odnajdywałam z
nim wspólny język, przykładowo oboje mamy taki sam negatywny stosunek do balów
i różnych imprezek.
Oczywiście
największą gwiazdą Papierowych Miast, jest Margo Roth Spiegelman… Naprawdę nie
wiem z jakiego powodu autor zawsze przywiązuje dużą uwagę, aby zwracać się do
bohaterów pełnym imieniem i nazwiskiem( lub nazwiskami lub z drugim imieniem,
jak było w przypadku Hazel Grace). Może to przez to, że chciał podkreślić wyjątkowość
danej osoby? Możliwe, bo innej opcji nie widzę. Zatem nasza droga Margo Roth
Spiegelman już od samego początku szokuje czytelnika swoimi niespodziewanymi
reakcjami i dziwacznym zachowaniem(mam na myśli już tą sytuację, kiedy wkracza
do pokoju Quentina jako ninja). Nie dość, że wplątuje naszego głównego bohatera
w ,,wyprawę”, która może wpakować go w niezłe kłopoty, to po całym tym
incydencie znika, pozostawiając po sobie jedynie wskazówki.
,,Margo
zawsze kochała tajemnice. W obliczu wydarzeń, które nastąpiły potem, nigdy nie
opuszczała mnie myśl, że być może kochała je tak bardzo, że sama stała się tajemnicą.”
Pomimo
tego, że Margo osobiście pojawiała się sporadycznie, to bez dwóch zdań, książka
jest skupiona przede wszystkim na jej osobowości. Dzięki zostawionym wskazówkom
wraz z rozwojem akcji, dowiadujemy się z jakich czynników jest złożona
dziewczyna i co popchało ją do tak spontanicznej decyzji, jaką było ucieknięcie
z domu. Przy bliższym jej poznaniu, czytelnik wraz z głównym bohaterem narusza
kwestie dotyczące życia, człowieka, śmierci… Co nadaje to fabule charakteru
podniosłego i ambitnego. Kiedy z Quentinem próbowałam zrozumieć wszystkie te
mechanizmy(zwróćcie uwagę, że autor potrafił tak poprowadzić książkę, że mogłam
wcielić się w bohatera pomimo mojej przeciwnej płci) to czułam, że z każdym
rozwiązaniem oraz przemyśleniem, jestem coraz bliższa oświecenia i odkrycia nie
tylko prawdy, ale głębszego sensu.
,,Ale można na to spojrzeć na tysiąc sposobów:
może pękają nam struny, a może toną nasze okręty, a może jesteśmy trawą – nasze
korzenie są tak współzależne, że nikt nie jest martwy, jak długo ktoś inny
pozostaje żywy. Chcę przez to powiedzieć, że cierpimy z powodu braku metafor.
Jednak trzeb uważać, którą metaforę się wybiera, bo to ma znaczenie. Jeżeli
wybiera się struny, wtedy wyobraża się sobie świat, w którym można stać się
nieodwracalnie porozrywanym. Jeśli wybiera się trawę, uznaje się, że wszyscy
jesteśmy ze sobą połączeni nieskończoną ilością więzi, że możemy użyć tych
systemów korzeni nie tylko po to, żeby się wzajemnie rozumieć, ale żeby stawać
się sobą nawzajem.”
Zatem
fabuła i kreacja bohaterów była jak dla mnie naprawdę świetne. Przyjaciele
Quentina również wywarli na mnie ogromne wrażenie, dzięki nim mogłam uwierzyć,
że prawdziwi przyjaciele zdolni do poświęceń naprawdę mogą zaistnieć. Ben, choć
fajtłapowaty i czasem egoistyczny, jest najśmieszniejszą postacią, zaś Radar,
pomimo problemu rodziców, był świetnym przykładem oparcia dla przyjaciół i
wykazywał się dobrym pomysłami. Jeszcze napomknę ponownie o Margo, która jako
osoba ekscentryczna intrygowała mnie od początku do końca.

,,Im
dłużej wykonuję swoją pracę tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ludziom brakuje
dobrych zwierciadeł. Ludziom tak trudno jest pokazać nam nasze odbicie, a nam z
kolei z trudem przychodzi okazać im, co czujemy.”
Napomknąwszy
jeszcze o cechach charakterystycznych dla stylu Johna Greena to jest to przede
wszystkim narracja pierwszoosobowa, gdzie zawsze główny bohater/bohaterka
wykazuje się odmiennością i niecodziennym myśleniem oraz pisanina jest
prowadzona w prosty, acz ambitny sposób. Do tego pojawia się zawsze chociażby
jedna osoba ekscentryczna. Jeśli chodzi o zakończenia to są z jednej strony
zagadkowe, dwuznaczne i otwarte( czyli czytelnik może sobie dopisać dalszy
ciąg), zaś z drugiej mogą być spostrzegane przez niektórych za nieszczęśliwe.
Pojawia się tutaj również coś co, pisarz musi uwielbiać, a są to nic innego jak:
metafory. Zarówno w Papierowych Miastach,
Gwiazd naszych wina oraz Szukając Alaski pojawia się rozmowa o
metaforach i są używane w fabule. Jak dla mnie jest to wielkim plusem.
Co do
samych Papierowych Miast to jest to
książka naprawdę wspaniała i polecam ją każdemu, kto lubi filozoficzne rozważania
oraz oryginalne historie.
,,- Nic
nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy.
- Tak,
to prawda. Z drugiej strony, jeśli sobie niczego nie wyobrażasz, nigdy nic się
nie wydarza.”
Green umie zrobić wrażenie na czytelniku
OdpowiedzUsuń"Papierowe miasta" nie wciągnęły mnie tak bardzo, jak pozostałe książki Greena, jednak nadal jest to bardzo udana powieść. Po prostu zabrakło mi tu czegoś, co zachwycało w pozostałych, choć nie potrafię stwierdzić, co to takiego.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze tej książki, więc będę musiała to zrobić.
OdpowiedzUsuń